Opis
Rodzina Halików od XIX wieku była bardzo związana z Kielecczyzną i Kielcami. Wacław Halik, ojciec autora, uczęszczał do Gimnazjum Miejskiego w Kielcach, gdzie zaprzyjaźnił się ze Stefanem Żeromskim. Później, już jako prawnik, pracował w Sądzie Okręgowym w Kielcach.
Jego brat Mieczysław, który był dziadkiem znanego podróżnika Tony’ego Halika, również mieszkał w Kielcach. Był rejentem, a także właścicielem Oblęgorka, który od niego został odkupiony i ofiarowany w darze od narodu Henrykowi Sienkiewiczowi. Grobowiec rodziny Halików, w którym został on pochowany, znajduje się na warszawskich Powązkach.
Życie mego ojca Bolesława w młodości również związane było z Kielcami, gdzie uczęszczał do Szkoły Handlowej, co stało się przedmiotem niniejszej książki. Oprócz wspomnień z tego okresu znajdziemy tu wierny obraz Kielc z początków XX wieku, co sprawia, że ma ona dużą wartość historyczną. Liczne anegdoty pokazują też życie Polaków w zaborze rosyjskim. Podczas lektury czytelnik ma możliwość poznania wielu postaci, które autor zapamiętał z imienia i nazwiska mimo tak długiego upływu czasu. Może ktoś odnajdzie wśród nich swoich krewnych lub znajomych?
Z Przedmowy Mirosławy Halik, córki Autora
SPIS TREŚCI
- Pierwsze lata
- Wojna japońska
- Rewolucja 1905
- Lata szkolne
- Pobyt na stancji
- Teatr, kino, cyrk
- Wariaci, żebracy
- Administracja, wojsko
- Sport
- Kościoły i duchowieństwo
- Zakłady, instytucje, organizacje
- Kielczanie „na wyżynach”
- Kupcy, rzemieślnicy
- Koło Kielczan i Zjazd Kielczan
- Kielczanie na Parnasie
Wstęp
W ostatnim czasie ukazało się wiele publikacji o życiu Warszawy sprzed 40-60 lat. Książki te miały najczęściej charakter pamiętników, opisywały też niektóre dziedziny ówczesnego życia, jak szkoła, teatr i inne. Publikacje te, o dziwo, tylko w znikomej liczbie pisane były przez „zawodowych” literatów, a większość stworzona została – podobnie jak niniejsza – przez „amatorów”.
Dlaczego nie miałyby powstać podobne książki o Kielcach? Wszak to miasto intelektualistów. Wyszło ich z kieleckich mu rów więcej niż z niejednego miasta o wyższej liczbie mieszkańców.
Praca moja pisana jest wyłącznie z pamięci, która mnie jeszcze nie zawodzi. Tylko informacje odnośnie do kościołów zaczerpnąłem z pracy Plenkiewicza.
W napisaniu rozdziału o Szkole Handlowej w Kielcach do pomogli mi koledzy: Józef Kłodawski i Stefan Gierałtowski, obaj dotychczas tam zamieszkali, za co im serdecznie dziękuję.
Bolesław Halik
I. Pierwsze lata
Kielc, miasta mojej młodości, nie spotyka się często na kartach historii. Jakiś uczony powiedział kiedyś, że narody, a tym sa mym i miasta, które nie mają historii, są szczęśliwe. Stąd wniosek, że miasto Kielce winno być szczęśliwe. I było takim istot nie to nasze drogie miasto, ten gród kleryków, kiedyś nawet i Łżawcem nazwany.
Zawieruchy wojenne omijały je do drugiej wojny światowej. Kielce. Tatarzy dopiero pod Chmielnickim dopadli nasze wojska, by im zadać klęskę. Karol XII po przemaszerowaniu przez Kielce stoczył zwycięską bitwę z Augustem II pod Kliszowem 9 czerwca 1702 roku. W czerwcu 1794 roku obozował w Kielcach Kościuszko, na ulicy – dziś swego imienia – po nie szczęśliwej bitwie pod Szczekocinami.
Choć młodość spędziłem w Kielcach, urodziłem się nie tam, lecz w Olkuszu, niemniej jednak na ziemi kieleckiej. Fakt urodzenia się poza Kielcami zawdzięczam wyjątkowej prawdo mówności i ostrości języka mego ojca. A było to tak.
Ojciec mój po ukończeniu gimnazjum kieleckiego w 1885 roku i uniwersytetu w Charkowie (wydział prawny) w 1890 roku otrzymał stanowisko pełniącego obowiązki (ispołniajszczij do łżnośt) sekretarza sądu okręgowego. Obowiązki takie należały w owych czasach do rzadkości, bo ówczesny rząd carski tylko wyjątkowo mianował Polaków na stanowiska w sądownictwie w b. Kongresówce, zwanej przez Rosjan Priwislanskim krajem.
Posadę w sądzie zawdzięczał ojciec w dużej mierze memu stryjowi Mieczysławowi, starszemu od niego o 19 lat, który był rejentem hipotecznym w Kielcach i cieszył się mirem oraz poważaniem nawet wśród społeczeństwa rosyjskiego.
Około roku 1893 wezwał mego ojca do siebie prezes sądu Szulc i zakomunikował mu, że zostaje przydzielony nowy sekretarz sądu, etatowy, Rosjanin, i że do obowiązków ojca należy zapoznanie nowego urzędnika z kancelarią i wciągnięcie go w tok spraw urzędowych. Ojciec, silnie oburzony krzywdą, jaka mu się stała, odpowiedział Szulcowi coś nie bardzo uprzejme go. Na co Szulc zrobił ojcu wymówkę, kończąc słowami: „Po winien Pan już wiedzieć, jaka jest różnica między kandydatem posad sądowych (jakim był mój ojciec) a prezesem sądu”. Na to znów mój ojciec: „Wiem, na czym polega ta różnica, bo żeby zostać kandydatem posad sądowych, trzeba mieć ukończony wydział prawny, a po to, żeby zostać prezesem sądu okręgowe go, jest to zupełnie zbyteczne”.
Szulc nazwał ojca anarchistą i zwolnił go dyscyplinarnie, bez prawa zajmowania jakichkolwiek stanowisk w sądownictwie na terenie sądu okręgowego w Kielcach.
Ojciec bowiem uderzył Szulca w najczulszą strunę, jako że nie miał on ukończonego wydziału prawnego, nad czym bardzo bolał, lecz wydział matematyczny. W owych czasach istniało w Rosji takie prawo, że kto ma wyższe studia, niekoniecznie prawnicze, może pracować w sądownictwie, a po dziesięciu latach pracy może zostać sędzią, no i oczywiście nawet prezesem. Tak właśnie było z Szulcem. W sprawie ojca interweniował stryj i tyle wskórał, że Szulc zgodził się dla niego na stanowisko pomocnika adwokata (obecnie aplikant adwokacki), lecz w od ległym Olkuszu.
Na tym pewnego rodzaju wygnaniu spędził ojciec osiem lat pracy. Pracował ciężko, prawie nie zsiadał z dorożki, a czasem zwykłej chłopskiej fury, ale powodziło mu się materialnie dobrze. W okresie pracy w Olkuszu ojciec mój ożenił się, co praw da nie z olkuszanką, a z zamojszczanką. Urodziło mu się troje dzieci, z czego ja, jako drugi, w 1897 roku.
W roku 1901 Szulc, nie pamiętając już o zniewadze, jakiej doznał od mego ojca, zgodził się na przeniesienie go do Kielc. Szulc zasadniczo nie był złym człowiekiem. Na terenie Kielc, a w szczególności wśród adwokatury kieleckiej, uchodził za urzędnika lojalnego, nie był polakożercą. Pamiętam jeszcze dziś jego schyloną postać w płaszczu mikołajewskim, z torba mi pod oczami, o niezdrowej cerze, jak z wosku, gdy drobnym kroczkiem przebiegał ulice miasta.
W Kielcach zamieszkaliśmy w domu narożnym u zbiegu ul. Konstantego i Leśnej, na pierwszym piętrze. Mieszkanie było duże, bo sześciopokojowe, ale oprócz zlewu w kuchni nie posiadało innych wygód, pomimo to komorne wynosiło 600 Rb rocznie. Po dłuższym pobycie w Olkuszu Kielcami byłem wprost olśniony.
Jesienią 1902 roku matka moja zachorowała na płuca, a lekarze Laskowski i Szenk zalecili jej wyjazd do Zakopanego, gdzie zmarła w październiku 1903 roku. Na czas choroby matki całą naszą trójkę ojciec wyprawił do dziadków do Hoży pod Zamościem.
Latem 1904 roku zmarł mój starszy brat Mirosław na ślepą kiszkę. Lekarze zamojscy nie poznali się na chorobie, a co gorsza – dawali mu środki przeczyszczające, co przy zapaleniu wyrostka robaczkowego jest bardzo niebezpieczne, a nawet niedopuszczalne, tak że gdy przybył z Lublina doktor Dobrucki, było już za późno na operację. Pobyt mój i mojej siostry przeciągnął się do końca lata 1904 roku, więc nie było mnie Kielcach, gdy wybuchła wojna rosyjsko-japońska.
Ojciec opowiadał mi później anegdotę z tego czasu. W dniu wybuchu wojny przyjaciel ojca, późniejszy poseł do czterech Dum, Wiktor Jaroński, bawił w Krakowie. Dowie dziawszy się, że Japończycy bez oficjalnego wypowiedzenia wojny zatopili Rosjanom kilka jednostek morskich i zamknęli wjazd do Portu Artura, dał depeszę do ojca: „Jeziorowski zbankrutował”. Cenzura rosyjska nie przepuściłaby wiadomości w oryginalnym brzmieniu. Ojciec mój na prawo i lewo opowiadał znajomym w Kielcach, że Rosja poniosła porażkę na morzu.
Wybuch drugiej wojny światowej zastał mnie w Wilnie. Litwini, będąc wtedy neutralnymi, dość bezstronnie podawali wiadomości wojenne. Donieśli też, że Anglicy zatopili w kwietniu 1940 roku kilka niemieckich jednostek wojennych w zatoce Narwiku. Chcąc tę wiadomość posłać siostrze i macosze w Lu belskie, napisałem im w liście to samo, co Jaroński napisał do mego ojca przed 36 laty.
W domku, w którym zamieszkiwaliśmy w Kielcach, naszym sąsiadem na parterze był adwokat Anszer – Żyd.
Memu ojcu przysługiwał tytuł adwokata przysięgłego (pri siażennyj powierennyj). Anszer korzystał z usług faktorów – naganiaczy. Ten typ obrońcy już chwała Bogu wymarł, zachowały się może najwyżej jego pojedyncze, rzadkie egzemplarze gdzieś na głębokiej prowincji. Otóż ci „naganiacze” naciągali bied nych kmiotków w ten sposób, że prowadzili ich pod tabliczkę z napisem „Wacław Halik – adwokat przysięgły”, a potem pro wadzili delikwenta do Anszera. Kilku chłopów, oszukiwanych w ten sposób, skarżyło się potem ojcu.
Nad nami mieszkał wiceprezes sądu okręgowego, Rosja nin, Wronskij – człowiek starszy i spokojny. Ojciec wyrażał się o nim dodatnio. Naprzeciwko nas, też na pierwszym piętrze, mieszkała rodzina Bojemskich. Była to rodzina wielkoludów. Ojciec i obaj synowie odznaczali się wyjątkowym wzrostem. Aleksander Bojemski był mierniczym, synowie jego studiowa li gdzieś za granicą. W pamiętnikach Ludwika Solskiego (tom I) przeczytałem, że A. Bojemski był za młodych lat wybitnie utalentowanym artystą dramatycznym i śpiewakiem o wyjątkowo ładnym i silnym głosie. Potem, według pamiętników, miał porzucić scenę, osiedlić się w Kielcach i zostać naczelnikiem urzędu skarbowego.
Solski myli się w tym miejscu. Do służby w skarbowości tylko wyjątkowo przyjmowano Polaków, i to na podrzędne stanowiska, ale Solskiemu wolno się mylić, bo pisząc to, dochodził do setki lat swego życia.
Opinie
Nie ma jeszcze żadnych recenzji