Promocja!

Moja Afryka. Wspomnienia lekarki ze Szpitala Alberta Schweitzera w Lambaréné

(1 opinia klienta)

Pierwotna cena wynosiła: 39,90 zł.Aktualna cena wynosi: 34,90 zł.

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 34,90 

Moja Afryka to bardzo osobiste spojrzenie na Afrykę Równikową oczami pracującego tam
lekarza. Piękna, wyważona opowieść o niezwykle intensywnym momencie życia i realizacji
idealistycznego marzenia. Jest w niej mądrość, pokora i Afryka.

Na stanie

Opis

W 1913 r. alzacki lekarz, filozof, teolog, muzykolog i niezrównany odtwórca dzieł
Bacha zabrał swoje ukochane pianino i wraz z żoną, Heleną Breslau, wyruszył
do Afryki Równikowej.

Pisał: „Chciałem być lekarzem, aby móc pracować nie
mówiąc. Podczas wielu lat pełniąc z przyjemnością funkcję profesora teologii i kaznodziei
nadużywałem słów. Teraz moja nowa działalność będzie polegała nie na mówieniu
o religii miłości, lecz na jej urzeczywistnianiu”. W Lambaréné (w dzisiejszym Gabonie)
założył szpital. W 1952 r. otrzymał za swoją działalność Pokojową Nagrodę Nobla. Nazywał
się Albert Schweitzer.

Kilkadziesiąt lat później w to samo miejsce przybyła wraz z mężem polska kardiolog,
Halina Kalejta-Petrykowska. W szpitalu mieli pracować przez dwa lata. Zostali sześć.
Moja Afryka to bardzo osobiste spojrzenie na Afrykę Równikową oczami pracującego tam
lekarza. Piękna, wyważona opowieść o niezwykle intensywnym momencie życia i realizacji
idealistycznego marzenia. Jest w niej mądrość, pokora i Afryka.

W 1986 r., kiedy przedłużający się stan marazmu politycznego ogarniał nasz kraj, a zapowiadane
„światło w tunelu” nie chciało się jakoś ukazać, w tym trudnym i beznadziejnym
okresie niespodziewanie pojawiła się perspektywa wyjazdu do Afryki. Propozycja
była niezwykle atrakcyjna i oferowała, zdawać by się mogło, nieprawdopodobną możliwość
pracy w sławnym Szpitalu Alberta Schweitzera w Lambaréné.

Albert Schweitzer

W Alzacji, krainie pięknej, zamieszkanej przez ludzi mądrych i pracowitych, w spokojnej dolinie położonej między zboczami winnic, przysiadło małe miasteczko Kaysersberg, dumne z ruin starego zamku i zabytkowych kamieniczek. Na jednej z nich, usytuowanej u wylotu z miasta, ozdobionej przedziwną, maleńką dzwonnicą, widnieje tablica. Czytamy na niej: „Dom rodzinny Dr. Alberta Schweitzera”. Poniżej data: 14 stycznia 1875. Tego dnia, jako jedno z dzieci pastora miejscowej parafii protestanckiej, przyszedł tu na świat lekarz, filozof, teolog, muzyk i muzykolog, niezrównany odtwórca dzieł Bacha, wreszcie laureat Pokojowej Nagrody Nobla – Albert Schweitzer.

Gdy miał zaledwie kilka miesięcy, jego rodzina przeniosła się do położonego nieco na południe Gunsbach i właśnie to miasto stało się jego prawdziwą kolebką. W atmosferze szacunku dla innych i tolerancji ukształtowała się tam bogata osobowość młodzieńca utalentowanego i pracowitego. Od 1893 roku studiował teologię w Strasburgu i grę na organach u Karola Marii Widora w Paryżu. Na Sorbonie obronił doktorat na temat filozofii religijnej Immanuela Kanta. Wkrótce został cenionym kaznodzieją i organistą w ważnych historycznie świątyniach stolicy Alzacji – kościołach św. Mikołaja i św. Tomasza – a wreszcie profesorem teologii i dyrektorem seminarium. Jego działalność naukowa skupiona była w tamtym czasie na zagadnieniach teologicznych. Napisał Historię badań nad życiem Jezusa (w późniejszym okresie zajmował się też nauczaniem Pawła Apostoła), a teksty, które publikował, wzbudzały żywe zainteresowanie odbiorców. Równolegle pielęgnował swoją pasję muzyczną.

W 1905 roku został jednym z założycieli Towarzystwa Bacha w Paryżu i z całym zaangażowaniem oddawał się studiom nad interpretacją muzyki tego kompozytora. Jego twórczości poświęcił unikalne dzieło, pozwalające muzykom lepiej zrozumieć utwory genialnego kantora z Lipska. Od dzieciństwa fascynowała go jednak nie tylko gra na organach, ale też sam instrument i jego konstrukcja. Dzięki zdobytym umiejętnościom zrekonstruował wspaniałe, stare organy z kościoła św. Tomasza w Strasburgu, ratując je w ten sposób przed demontażem. Po nich przyszła kolej na następne.

W 1905 roku, będąc już ukształtowanym i uznanym naukowcem, ku zaskoczeniu najbliższych podjął studia medyczne. Była to jego odpowiedź na apel Towarzystwa Misji Protestanckich w Paryżu, która na łamach prasy poszukiwała misjonarzy, nauczycieli, a nade wszystko właśnie lekarzy do pracy w Afryce Równikowej. „Chciałem być lekarzem, aby móc pracować, nie mówiąc. Przez wiele lat, pełniąc z przyjemnością funkcję profesora teologii i kaznodziei, nadużywałem słów. Teraz moja nowa działalność będzie polegała nie na mówieniu o religii miłości, lecz na jej urzeczywistnianiu” – tłumaczył.

W 1913 roku był gotów. Po odbyciu przygotowania z zakresu chirurgii i medycyny tropikalnej oraz zgromadziwszy niezbędne środki, zabrał swoje ukochane pianino i wraz z młodą żoną Heleną Breslau, córką profesora historii Uniwersytetu w Strasburgu, wyruszył w podróż statkiem do Afryki. Celem wyprawy była siedziba misji protestanckiej w Lambaréné, prawie na samym równiku, owe zaś „niezbędne środki” to siedemdziesiąt skrzyń leków i wyposażenia zakupione z funduszy zgromadzonych dzięki koncertom organowym oraz datkom licznych przyjaciół.

Tak zaczęła się realizacja największego dzieła życia Alberta Schweitzera, który pracę dla Afrykanów oraz zadośćuczynienie im za krzywdy wyrządzone przez Europejczyków uważał za swój obowiązek. Wieść o tym, że biały oganga, czyli uzdrowiciel, leczy czarnych, błyskawicznie rozeszła się po terytorium francuskiej kolonii, niesiona dźwiękami tam-tamów. Do placówki położonej nad brzegiem rzeki Ogowe zaczęli licznie przybywać chorzy nękani malarią, trądem, śpiączką afrykańską i wieloma innymi chorobami tropikalnymi.

Ledwie rok później misją Schweitzera wstrząsnął wybuch pierwszej wojny światowej. Alzatczyk z pochodzenia, wbrew swojej woli został uwikłany w rywalizację mocarstw i w 1917 roku trafił z powrotem do Europy, gdzie był internowany. Po uwolnieniu wrócił do Strasburga i znów zajął się teologią. Jednak pomny bezmiaru medycznych potrzeb Afryki i zdopingowany do tego przez Nathana Söderbloma, arcybiskupa Uppsali i późniejszego laureata pokojowej Nagrody Nobla, na zaproszenie którego gościł w Szwecji, zdecydował się na nowo podjąć swoje dzieło pod równikiem.

W 1920 roku wystosował odezwę O braterstwo między ludźmi dotkniętymi cierpieniem. Wezwał w niej wszystkich, którzy odzyskali zdrowie dzięki interwencji medycznej, by zjednoczyli się w pomocy nieszczęśliwym i opuszczonym w ich cierpieniu, aby i oni mogli skorzystać z pomocy lekarza. Tak rozumianym braterstwem tłumaczył też obowiązek podjęcia humanitarnej misji w koloniach. Zaapelował o składanie „darów dziękczynnych”, za sprawą których lekarze – zgodnie z wymogami cywilizacji – mogliby jechać wypełniać swoje powinności wobec opuszczonych. „Chcę wierzyć – pisał – że znajdę wystarczająco dużo ludzi świadomych ich długu wdzięczności i obowiązku jego spłaty na rzecz tych, którzy wołają o pomoc”.

Jego liczne koncerty organowe i wykłady na uniwersytetach nie tylko w Europie sprawiły, że apel został wysłuchany. Pozwoliło to Schweitzerowi zebrać niezbędne fundusze i w 1924 roku wrócić do Afryki. Tym razem towarzyszyli mu młodzi lekarze, pielęgniarki i studenci, których przekonał lub porwał swoim apelem.

Większa skala działania oraz rosnące potrzeby zrodziły konieczność budowy nowego szpitala. Schweitzer podjął to wyzwanie, ujawniając kolejny nieprzeciętny talent – organizacyjny. U wybrzeży rzeki Ogowe, na rozległym terenie na skraju dziewiczego lasu, z pomocą swoich współpracowników prowadził heroiczną walkę nie tylko z chorobami, lecz i z tropikalną przyrodą. Rano leczyli chorych, a wieczorami karczowali puszczę i tworzyli infrastrukturę. Do pracy wciągano również członków rodzin pacjentów. Trzymano się zasady, że wszystko odbywa się nie tylko według ścisłego harmonogramu, ale i zgodnie z zasadą „nic za darmo”. Każdy płacił tu za leczenie. Oczywiście wedle swoich możliwości: bananami, maniokiem lub właśnie pracą na rzecz społeczności. A ta wytworzyła się wokół szpitala bardzo szczególna. We wspólne dzieło angażowali się zarówno leczący, jak i leczeni i ich rodziny. W pobliżu wioski wyrosły plantacje manioku, bananów, palm olejowych i cytrusów. Do funkcjonowania szpitala potrzeba było jednak również pieniędzy. Stąd liczne podróże Schweitzera do Europy: koncerty, wykłady, nawiązywanie kontaktów, szukanie nowych przyjaciół oraz sponsorów. Bardzo często – skutecznie. Rosło bowiem uznanie dla jego działalności humanitarnej, czego przykładem było przyznanie mu w 1928 roku przez miasto Frankfurt Nagrody Goethego.

Funkcjonowanie szpitala poważnie zakłóciła dopiero druga wojna światowa. W liczącym wówczas już trzysta łóżek kompleksie pawilonów w Lambaréné zaczęło brakować leków. Dzięki rozległym kontaktom alzacki lekarz w odpowiednim momencie pozyskał jednak dla swoich chorych bezcenną pomoc z Anglii, Szwecji, Szwajcarii i Stanów Zjednoczonych.

Ukoronowaniem międzynarodowego uznania dla jego działalności był rok 1952, kiedy prof. dr Albert Schweitzer otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Doktor z Lambaréné, twórca słynnej już wtedy wioski trędowatych, został doceniony nie tylko za czterdzieści lat pracy na rzecz mieszkańców Afryki Równikowej. Powszechny szacunek zyskała mu również jego postawa polityczna – łącznika między kulturą niemiecką i francuską – a podziw budziły koncerty, prelekcje i wykłady filozoficzne, z którymi objeżdżał świat. Decyzja, by to właśnie jemu przyznać nagrodę, była symbolicznym zwycięstwem wartości, jakie wyznawał, i potwierdzeniem słuszności jego analiz, m.in. dotyczących kolonizacji. Zajmując się wieloma aspektami otoczenia, w którym pracował – geograficznym, biologicznym i etnicznym – nie miał wątpliwości, że otwarcie na kraje słabiej rozwinięte i pomoc ich mieszkańcom w tworzeniu lepszych warunków życia to obowiązek reszty świata.

„Dobro, które możemy czynić wśród narodów kolonialnych, nie może być traktowane jak łaska, lecz winno być pokutą za całe zło, które my, biali, uczyniliśmy im” – pisał. W przemówieniu wygłoszonym w Oslo 4 listopada 1954 roku skupił się zaś na największej nadziei ludzkości – pokoju.

Schweitzer przez wiele lat przyjaźnił się z Albertem Einsteinem. Za jego sprawą zainteresował się fizyką jądrową. Obaj, świadomi zagrożenia wynikającego z eksperymentów z bronią atomową, w latach 50. XX wieku wystosowali szereg apeli adresowanych bezpośrednio do przywódców wielkich mocarstw. Wzywali w nich do zaniechania owych eksperymentów, nierozprzestrzeniania śmiercionośnej broni oraz do przestrzegania praw człowieka9. Głos tak wybitnych osobistości znacząco wpłynął na przebieg debaty publicznej i wydatnie przyczynił się do podpisania w 1968 roku Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej.

Honorarium z Nagrody Nobla posłużyło Schweitzerowi do rozbudowy przyszpitalnej wioski dla trędowatych w Lambaréné. Część pieniędzy znalazła też jednak inne, niejawne zastosowanie. Lekarz zdeponował je w merostwie Frankfurtu nad Menem, zastrzegając, że mają być przeznaczone na pomoc imigrantom z Europy Środkowej i Wschodniej. Zgodnie z życzeniem fundatora ujawniono ten fakt dopiero po upadku komunizmu.

Jesień życia spędził Schweitzer w Lambaréné, ciągle rozbudowując szpital i pozostając w stałym kontakcie ze światem. Zmarł w 1965 roku, przeżywszy dziewięćdziesiąt lat. Spoczywa obok swojej żony i najbliższych współpracowników na małym cmentarzu widocznym z okien pokoju, w którym mieszkał i pracował.

Jego dzieło nie zostało zapomniane. Szpital w Lambaréné nadal funkcjonuje, co więcej – rozbudowuje się i unowocześnia, m.in. dzięki staraniom międzynarodowej fundacji imienia Alberta Schweitzera. Z kolei w domu rodzinnym w Gunsbach mieści się archiwum i małe muzeum. Działa też Międzynarodowe Towarzystwo Schweitzerowskie (AISL: Association Internationale de l’oeuvre du docteur Albert Schweitzer de Lambaréné), które w oparciu o działalność krajowych towarzystw na całym świecie gromadzi, analizuje i propaguje jego spuściznę. Pamięć o Wielkim Doktorze, białym ogandze, który leczył czarnych, pozostaje wciąż żywa również w sercach Afrykanów.

„Jestem istotą żywą, która chce żyć pośród istot żywych”10 – pisał Schweitzer. To uniwersalne wezwanie do respektowania nie tylko życia drugiego człowieka, ale i całego środowiska, w którym funkcjonujemy, to jedno z głównych i najbardziej popularnych przesłań alzackiego doktora. Proste, ale jakże pojemne „Respect de la vie” również i dziś brzmi nadzwyczaj aktualnie.

Lecę w świat

W 1986 roku, kiedy przedłużający się stan marazmu politycznego ogarniał nasz kraj, a zapowiadane „światło w tunelu” nie chciało się jakoś ukazać, w tym trudnym i beznadziejnym okresie niespodziewanie pojawiła się przede mną perspektywa wyjazdu do Afryki. Propozycja była niezwykle atrakcyjna i oferowała, zdawać by się mogło, nieprawdopodobną możliwość pracy w sławnym Szpitalu Alberta Schweitzera w Lambaréné. Wzbudziło to nie tylko moje zaciekawienie, ale też ogromne pragnienie przeżycia przygody dotąd nieosiągalnej. A jednak!

Nie chcę tu opisywać wszystkich perypetii związanych z wyjazdem, ani też pierwszych wrażeń z Afryki. Ciekawsze wydaje mi się to, co nastąpiło potem: ostatecznie bowiem wraz z moim mężem Zbyszkiem spędziliśmy w Gabonie nad rzeką Ogowe sześć trudnych, lecz wspaniałych lat, pracując w międzynarodowym, a nawet „międzykontynentalnym” zespołem ciekawych i mądrych ludzi.

Za datę założenia szpitala w Lambaréné uważa się rok 1913. Schweitzer rozpoczął wtedy swoją misję w Afryce Równikowej, ale warunki, w jakich początkowo pracował ze swoją wówczas dwudziestoczteroletnią żoną, odbiegały daleko od wszystkiego, co kojarzy się z pojęciem szpitala. Gdy wrócił do Afryki w połowie następnej dekady, towarzyszyli mu już inni młodzi lekarze i pielęgniarki. Współpracowników dobierał bardzo starannie: kandydatom stawiał wysokie wymagania zawodowe, analizował też ich predyspozycje psychiczne i wartości etyczne, jakie wyznają. Jak trafne były jego wybory, niech świadczy to, że wielu spośród owych młodych adeptów całe swoje dalsze życie poświęciło zaszczepionej im przez Schweitzera idei. Najwierniejsi z wiernych spoczywają dziś na małym, skromnym cmentarzu w Lambaréné.

Towarzystw na całym świecie gromadzi, analizuje i propaguje jego spuściznę. Pamięć o Wielkim Doktorze, białym ogandze, który leczył czarnych, pozostaje wciąż żywa również w sercach Afrykanów. „Jestem istotą żywą, która chce żyć pośród istot żywych” – pisał Schweitzer. To uniwersalne wezwanie do respektowania nie tylko życia drugiego człowieka, ale i całego środowiska, w którym funkcjonujemy, to jedno z głównych i najbardziej popularnych przesłań alzackiego doktora. Proste, ale jakże pojemne „Respect de la vie” również i dziś brzmi nadzwyczaj aktualnie.

Zapraszamy na nasz kanał na YouTube.

Informacje dodatkowe

Waga 250 g
Wymiary 20,5 × 1,5 × 14,5 cm
Liczba stron

138

Oprawa

Miękka

Rok wydania

2017

język

polski

ISBN

ISBN 978-83-65419-60-6

Autor

Halina Kalejta-Petrykowska

EAN: 9788365419606

1 opinia dla Moja Afryka. Wspomnienia lekarki ze Szpitala Alberta Schweitzera w Lambaréné

  1. HENRYKA

Tylko zalogowani klienci, którzy kupili ten produkt mogą napisać opinię.

Wydawnictwo Sorus,
DM Sorus sp. z o.o.,
Bóżnicza 15/6,
60-643 Poznań,
Poland,
sorus@sorus.pl,
tel. +48 61 653 01 43

Wydawnictwo Sorus
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.