Szalona Lokomotywa, czyli Sennik Polski sześćdziesięcioma czterema imaginacjami malowany to groteskowa, pełna błyskotliwego humoru powieść, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Sorus na początku 2025 roku. Jej główny bohater – a zarazem narrator – przemierza kolejne wagony pociągu PKP, jadącego od stacji „Początek” do „Końca”, spotykając po drodze skrajnie odmiennych przedstawicieli różnych grup społecznych i kulturowych.
W innym pociągu spotkaliśmy Jacka Tybura – autora tej niepowtarzalnej satyrycznej opowieści. Postanowiliśmy zadać mu kilka pytań.
- O czym jest Pańska książka?
Jest to książka o nas, ludziach, o Polakach, a więc także o mnie – bohaterze, autorze i narratorze w jednej osobie, który, nie wiedzieć czemu, postanawia wyruszyć w podróż pociągiem ze stacji „Początek” do stacji „Koniec”. O typowym PKP-owskim globtroterze, który w trakcie swojej dwudziestoczterogodzinnej podróży wchodzi w komiczne, innym razem poważne interakcje ze współpasażerami, reprezentantami różnych grup społecznych, kulturowych, ideowych czy politycznych. O prowadzącym wewnętrzny dialog ziemianinie wędrowcy. Zwyczajnym, szarym człowieku, przemieszczającym się w gnającym przed siebie pociągu w poszukiwaniu wagonu restauracyjnego. Jest to książka o podróży. Wyimaginowanej podróży pociągiem przez polską historię i czasy współczesne. Ot, taka zwyczajnie niezwyczajna, bo podszyta surrealizmem powieść drogi, a właściwie torów. Właśnie o tym w skrócie jest ta książka.
- To bardzo ciekawe. Widzę, że tytuł to Szalona Lokomotywa, czyli Sennik Polski. Dlaczego akurat taki tytuł? W końcu wielu osobom „Szalona lokomotywa” kojarzy się przede wszystkim z Witkacym, chociaż nie tylko.
Skojarzenia z Witkacym są jak najbardziej na miejscu. I chociaż już nie pamiętam, czy był to wybór świadomy, czy też podświadomy, to analogie są widoczne. Podobnie jak w przypadku napisanej przez Witkacego ponad 100 lat temu „Szalonej lokomotywy”, pasażerowie Mojego pociągu ciągniętego przez Moją szaloną lokomotywę w pewnym sensie też zmierzają ku katastrofie. Rzekłbym, to taka wyśniona przeze mnie metafora świata niechybnie podążającego ku samounicestwieniu. Świata zarządzanego przez zręcznych populistów i demagogów wspieranych przez ślepy tłum prostaków wyzbytych autorefleksji. Są też różnice. W mojej powieści zamiast Julii Tomasik pojawia się Wenus Botticellego, symbol kobiecego wdzięku, ale i mądrości. U Witkacego głównymi bohaterami są palacz Zygfryd Tengier i maszynista Mikołaj Wojtaszek. Natomiast u mnie… I tu postawiłbym 3 kropki, pozostawiając przyszłemu czytelnikowi przyjemność odgadnięcia, kto jest palaczem i maszynistą. A może dojdzie on do wniosku, że moją lokomotywą kieruje jakaś inna siła? Z autorem „Teorii czystej formy” łączą mnie także studia na tej samej krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, no i oczywiście pesymizm historiozoficzny oraz antytotalitaryzm.
- Zgłosił Pan chęć wydania książki dość niedawno i niedawno też ona się ukazała. Dlaczego akurat wtedy?
No cóż, odpowiedź jest prosta, bo niedawno ją ukończyłem. Z oczywistych względów planowałem wydać książkę wcześniej, jeszcze w słusznie minionym okresie rządów pisowskiej ekipy, ale, i tu nie odkryłem Ameryki, proces twórczy zawsze jest uwarunkowany czasem, a czas, jak wiadomo, płynie niczym wartki strumień – szybko, nieustannie, jednokierunkowo. Zwyczajnie nie zdążyłem, więc książka trafiła do rąk czytelników po wygranych przez siły demokratyczne wyborach i oczekiwanych zmianach politycznych w Polsce. Ale skoro już wspomniałem o procesie twórczym, to muszę stwierdzić, że był on bardzo pracochłonny, bo dwupoziomowy: literacki i graficzny. Uprzedzając Pani pytanie o ilustracje w mojej książce w rodzaju „Co było pierwsze, jajko czy kura?” Odpowiadam – jajko, czyli ilustracje. Co ciekawe, pierwsze rysunki narysowałem w 1989 roku, a więc bardzo dawno temu. W tamtym czasie planowałem wydać Lokomotywę Tuwima z moimi rycinami, ale nic z tego nie wyszło. Zatem skoro istnieją, cytując klasyka, „plusy dodatnie i plusy ujemne”, uważam, że dobrze się stało, jak się stało, ponieważ dzisiaj mogę w pełni cieszyć się pięknie wydaną, moją Szaloną Lokomotywą, czyli Sennikiem Polskim sześćdziesięcioma czterema imaginacjami malowanym. I tu, jeśli chodzi o to pytanie, postawiłbym kropkę.
- Rozumiem, a co w tym wszystkim było dla Pana najtrudniejsze? Pisanie, proces wydawniczy czy może czas po premierze?
Z perspektywy czasu wydaje się, że każda z tych faz była dla mnie ciekawym doświadczeniem, ale też wyzwaniem. Myślę jednak, że długotrwały proces twórczy był najtrudniejszy. Na przykład pisanie tekstu i równoczesne tworzenie wspomnianych wcześniej 64 ilustracji to ponad 3 lata pracy. Gdy teraz o tym myślę, to doprawdy nie wiem, jak tego dokonałem. Z drugiej strony, praca nad tą książką była dla mnie formą autoterapii, reakcją na otaczającą chorą rzeczywistość i satyryczną ripostą na moralną degrengoladę tak zwanej klasy politycznej.
- Do kogo chciałby Pan trafić ze swoim przekazem z tej książki?
Ogólnie do wszystkich mających poczucie humoru oraz umiejętność czytania tekstu ze zrozumieniem dorosłych Polaków, którym nie jest obca antyutopijna i dystopijna literatura. A szczególnie do tych, tak jak ja, podobnie myślących ludzi, stojących na tym brzegu rzeki, którzy uważają, że nie mają już żadnego historycznego obowiązku, a tym bardziej chęci budowania tak zwanego mostu pojednania z obcym im ideowo oraz kulturowo skrajnie prawicowym elektoratem. Okopanym od dawna na tamtym drugim brzegu rzeki. Wreszcie do tych wszystkich prawych i rozumnych obywateli świata, mocno wierzących w to, że któregoś dnia wreszcie nastanie chwalebna nowa era bez populistów i autokratów wszelkiej maści.
- Nam tutaj udało spotkać się w przedziale pociągu, a gdzie czytelnicy mogą Pana spotkać i jeszcze lepiej poznać?
Na przykład na mojej stronie internetowej www.tybur-artbook.pl. Także na Facebooku i, może kiedyś, w jakimś gnającym przed siebie pociągu albo na wernisażu wystawy moich grafik. O, pociąg zwalnia, dojeżdża do stacji, do mojej stacji. Muszę więc Panią pożegnać.
Serdecznie dziękujemy Jackowi Tyburowi za udział w rozmowie i podzielenie się perspektywą, której brakuje w polskiej literaturze. Zachęcamy Was do zapoznania się z Szaloną Lokomotywą, czyli Sennikiem Polskim sześćdziesięcioma czterema imaginacjami malowanym i wyruszenie w niezapomnianą podróż, gdzie każdy przystanek odsłania kolejne warstwy groteski i hipokryzji naszego społeczeństwa.
