Czarna Orchidea. Syreni Śpiew

36,00 60,00  z VAT

Opis

Przed Wami druga część międzyplanetarnej sagi. Elfkę, czarownicę, hirona i Posępnego Rycerza los zmusił do połączenia sił w niesprawiedliwej grze, rzucając ich w sam środek spisków i politycznych intryg. Niemniej z każdym dniem narasta między nimi nieufność, a każde z następnych zadań w pościgu za magicznymi artefaktami wymaga poświęceń, na które nie są gotowi. Nieograniczona władza Imperatora, któremu ośmielili się przeciwstawić, kładzie się cieniem na ich życiu, czyniąc grę coraz bardziej niebezpieczną.  

„Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje i porusza nami, niby pionkami na szachownicy. Dotąd żyliśmy w swoich odrębnych światach, otoczeni kopułą fałszywego bezpieczeństwa. Teraz czas zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. W trwającej nieprzerwanie rozgrywce o władzę jesteśmy nikim, a jednak musimy żyć dalej i kontynuować szaleństwo, w które nas wplątano, próbując jednocześnie zatrzymać przed oczami kolorowy obraz naszych naiwnych marzeń. Wciągnięci w krąg brudnych intryg, nieuczciwych gier, podstępów i spiralę przemocy zaczynamy się łamać. Ukazujemy swoje prawdziwe oblicza, a nasze tajone dotychczas intencje wychodzą na jaw.” 

Marcysia Koćwin urodziła się w 2005 roku we Włoszczowie. Obecnie uczennica liceum ogólnokształcącego, od najmłodszych lat wyróżniała się wrażliwością artystyczną oraz talentem pisarskim. Pierwszą próbę napisania powieści podjęła już w wieku dziewięciu lat. Czterotomowa saga „Czarna Orchidea” jest jej debiutem. Poza literaturą ważną rolę w jej życiu odgrywa także muzyka, zwłaszcza metal symfoniczny. 

 

Echo dawnych dni

Początek roku 329. Pierwsza baza Posępnych Rycerzy na Euforii. Do tej pory służyła celom rozpoznawczym. Nie rozpoczęto interwencji zbrojnej, lecz pewnie niewiele do niej brakuje. Jak na razie Stawius pertraktuje z Radą Starszych. W ich rękach bowiem spoczywa los planety.

Astrida stoi u progu wojny z klanem. Plany podbojów opracowano w najmniejszych szczegółach. Wcielenie ich w życie pozostaje tylko kwestią czasu. Zajęcie Veris zostało zapisane w księgach historycznych. Niedługo na wirtualnych kartach można będzie zobaczyć również rozdział poświęcony opanowaniu Astridy. Istnieje obawa, że pojawi się tam także wzmianka o Euforii.

Stosunki między Imperatorem a Starszymi od dawna już były napięte i nic nie wskazuje na to, że strony dojdą do porozumienia. Mimo to łudziła się, że Posępni Rycerze nie zdobędą tej planety siłą. Była tak piękna i czysta. Tak nieskazitelna, że zniszczenie jej można by uznać niemal za profanację.

Ruda kobieta spacerowała jedną z leśnych dróżek. Rozglądała się z zachwytem wśród cudownych liściastych drzew. Bardzo lubiła tu przychodzić. Ten ogrodzony zagajnik i mały ogród były dla niej całym światem na tej planecie. Nie mogła wychodzić poza ich obręb. Ciepłe słońce muskało jej jasną skórę, a przyjemny wiatr rozczesywał długie, niesforne kosmyki. Uśmiechnęła się błogo, kładąc delikatnie rękę na wypukłym brzuchu. Skurcze porodowe mogą ją złapać w każdej chwili.

Odetchnęła głęboko, rozkoszując się tą chwilą intymności. Tył białej, lekkiej, dosyć szerokiej sukienki ciągnął się za nią niczym tren i falował majestatycznie na wietrze. Usiadła na bogato zdobionej ławeczce, spoglądając z rozmarzeniem na fontannę – osadzoną na wysokiej kolumnie, świecącej bielą, jakby była zrobiona z kredy. Z tego, co pamiętała, do jej wykonania użyto kamienia zwanego Tavysnah, wydobywanego w jednej z kopalni na Nanthis. Wyrzeźbiona w nim elfka stała nieruchomo, ze spokojnym wyrazem twarzy, i bez końca wylewała wodę z dużego dzbana. Niewyczuwalny wiatr podwiał szaty elfki, które wespół z długimi włosami zastygły targnięte owym podmuchem.

Kobieta zamknęła oczy, wsłuchując się w cichy szum wody. Wolała nie myśleć nad powodem swojej wizyty. Stawius do tej pory kontaktował się z Radą Starszych za pośrednictwem urządzeń elektronicznych lub w formie pisemnej. Nigdy jeszcze nie doszło do rozmów, w których obydwie strony naraz uczestniczyłyby ciałem i duszą w tym samym miejscu. To Rada poprosiła o wizytę Imperatora, aby po raz kolejny pertraktować. Etykieta nakazywała jej uczestniczyć w obradach wraz z mężem. Chociaż nie mogła zabierać głosu, była zobowiązana do towarzyszenia Stawiusowi.

Ona i ich nienarodzony jeszcze synek. Richard także uznał za wskazane przyjechać tutaj wraz z nimi, jako prawa ręka Imperatora. Rozmowy niedługo się zaczną, postanowiła więc nacieszyć się swoim cichym i ciepłym azylem, póki mogła.

Niespodziewanie za jej plecami rozległ się ogłuszający huk. Zamarła z przerażenia. Otworzyła szeroko oczy, głośno łapiąc powietrze. Niepokojące dźwięki się powtórzyły. Od razu skojarzyła je z odgłosami, jakie wydają strzelające gazowe blastery.

Siedziała sparaliżowana strachem, niezdolna nawet się odwrócić. Dreszcz przeszedł jej po krzyżu. Wargi zadrgały. Oddychała nerwowo, osłaniając brzuch w macierzyńskim odruchu. Do jej uszu dochodziły teraz nowe dźwięki – syk pary, ryk silników, trzask ognia i podniesione głosy ludzi.

Usłyszała też kroki zbliżające się do niej od tyłu. Ktoś po nią idzie. Może to Stawius, pomyślała naiwnie. Może mąż uznał za stosowne zabrać ją stąd, jeśli nie osobiście, to chociaż za pośrednictwem Rycerzy. Przekręciła lekko głowę, by przywitać swojego wybawcę, i zastygła z przerażenia. Biegł do niej jakiś obcy mężczyzna z bronią w ręku, ubrany w beżowe sztruksowe spodnie oraz kurtę z wyszytą na piersi połamaną błyskawicą wpisaną w okrąg. Rebeliant. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy i serce wali niczym młot. Dopiero teraz zrozumiała w pełni, co się dzieje.

Partyzanckie oddziały musiały napaść na bazę Posępnych Rycerzy. Budowla stała w płomieniach. Gęsty dym unosił się ku niebu, okrutnie szpecąc nieskazitelny krajobraz. Spostrzegła setki walczących ze sobą Rycerzy i rebeliantów. Zaschło jej w gardle. Ręce zaczęły drżeć. Usłyszała świst silników. Chwilę później dostrzegła mnóstwo odlatujących promów. Powiodła za nimi wzrokiem.

Uciekł – ta myśl rozeszła się echem w jej głowie. Odleciał od razu, gdy zorientował się, że go oszukano. Nie miała wątpliwości. Rada Starszych zaprosiła ich na Euforię, by pertraktować, tymczasem nasłano na nich bandę buntowników. Ale dlaczego? Gwarantowali nam bezpieczeństwo. Patrzyła bezradnie za oddalającymi się statkami, a w jej sercu zrodził się żal i poczucie niesprawiedliwości. A ja? Czemu nie siedzę tam razem z wami? Dlaczego mnie nie zabraliście? Jak to się stało, że wy uciekliście, a ja nie? Wiem, że mnie nie kochasz, Stawiusie, ale noszę w łonie twoje dziecko. Twojego synka. Dziedzica. O niego też się nie martwisz?

Nie! Szybko się otrząsnęła. Zbyt dobrze znała męża, by uznawać to za prawdopodobne. Na pewno po mnie posłał, zapewniła się w duchu. Wysłał kilku Rycerzy, aby mnie znaleźli i przyprowadzili do niego. Ale oni zginęli. Zabili ich rebelianci. Możliwe, że jeszcze walczą, lub konają już pokonani. Wzięli nas z zaskoczenia. To ja się oddaliłam. Wyszłam z budynku. Gdybym została w środku, leciałabym z nimi promem i słuchała w ciszy gniewu Stawiusa. Jego przekleństw i gróźb. Teraz jestem w pięknym ogrodzie, który niszczy przetaczająca się przezeń rzeka krwi. Słucham tu pieśni kul, pocisków, ognia i konających. I z jakiegoś powodu w głębi serca wydaje mi się ona mniej straszna.

Nagle poczuła zimną lufę na skroni. Znieruchomiała, a świat przed nią zaczął wirować. Zrobiło jej się słabo. Łzy mimowolnie spłynęły po jej policzkach. Dobrze, że dotykała plecami oparcia ławki, bo w przeciwnym razie pewnie zemdlałaby ze stresu. Przełknęła ślinę.

– Ręce do góry! – Usłyszała głos napastnika. Z akcentu wywnioskowała, że to człowiek. Posłuchała, powoli unosząc dłonie.

– Pójdziesz ze mną – padł kolejny rozkaz. – Tylko spróbuj kombinować!

Poczuła szarpnięcie za rękę, broń mocniej przywarła do jej głowy. Zaczęła cicho płakać. Strach odbierał jej rozum. Wstała i poszła, popychana przez rebelianta, chociaż nogi miała jak z waty. Mężczyzna kroczył bardzo szybko, popędzając ją szturchnięciami. Ona szła przed siebie, kompletnie otępiała. Wokół niej rozgrywała się dywersja uznana później za największą w dziejach. Jednak ona nic z tego nie pamiętała.

Miała wrażenie, jakby wszystkie zmysły przestały działać. Myślami znajdowała się w kompletnie innym świecie. Rzeczywistość docierała do niej z opóźnieniem, przytłumiona i rozmazana. Całkiem jakby przed doznaniami chroniła ją jakaś osobliwa mgła. Bez najmniejszego oporu podążała za napastnikiem. Wokół niej strzelano, podpalano, niszczono, mordowano, gwałcono, krzyczano i uciekano, lecz ona zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Szła jak niewidoma prowadzona przez psa przewodnika. Najgorsze, że nie wiedziała dokąd i w jakim celu. Wolała się nad tym nie zastanawiać, bo chyba zemdlałaby ze strachu.

Zatrzymali się. Po upływie chwili zauważyła, że stoją przy jakimś promie pod drzewami dającymi przyjemny cień. Tam czekało kilkunastu uzbrojonych rebeliantów. Wszyscy byli jednakowo ubrani. Niektórzy mieli na sobie elementy zbroi Posępnych Rycerzy, które skradli trupom po walkach. Były to najczęściej osłony na głowę i tors, chociaż zdarzały się także nakolanniki czy rękawice. Wszystkie zostały przemalowane w taki sposób, aby nie kojarzyły się z formacją Stawiusa. Często widać było na nich połamaną błyskawicę.

Porywacz odezwał się do jednego z nich po imieniu. Było ono bardzo oryginalne i zwróciło jej uwagę. Ten natomiast spojrzał na nich i odezwał się w obcym języku. Rozpoznała elficki. Trochę się go kiedyś uczyła, jednak nie zrozumiała połowy z tego, co nieznajomy powiedział. Chciał się o czymś upewnić. Pytał tego drugiego o jakąś „nią”, czy jest na pewno właściwa. Tyle zrozumiała. Napastnik ochoczo przytaknął, po czym i tak zapytał ją o imię.

– Goy ume gheyo?

– Kinga… Kinga Skarżeniewska – odparła drżącym głosem.

– I jjakisya usishi2 – postanowił nieznajomy o ciekawym imieniu.

– Ei? – Zdziwił się napastnik.

– Usi-ta raina – zauważył, wskazując na brzuch Kingi. Ona osłoniła go odruchowo dłońmi, obrzucając ich zaniepokojonym spojrzeniem.

Zamienili jeszcze kilka słów, po czym napastnik się oddalił.

Dopiero teraz podniosła wzrok na elfa, który najwyraźniej tu dowodził. Od razu dostrzegła, że jest młody. Miał gładką, urodziwą twarz, wyraziste rysy, długie jasne włosy, a także wspaniałą, smukłą, ale silną sylwetkę. Migdałowe oczy spoglądały na nią prawie srogo, a wargi zwęziły się w niewyraźnym grymasie. Przestraszyła się jeszcze bardziej. Zwłaszcza że znowu zaczęły do niej docierać odgłosy trwającej wciąż wokół nich walki.

– Chodź! – nakazał w ludzkiej mowie, prowadząc ją pod ramię. Nie stawiała oporu, była zbyt przerażona.

Przeszli przez wyciętą w ogrodzeniu pokaźną dziurę, gdzie nieopodal, w gęstwinie drzew, stał skuter. Elf wsiadł na niego, a ją, bez pytania, posadził sobie na kolana. Dla bezpieczeństwa zasłoniła ramionami brzuch. Zaryczał silnik. Ruszyli spiesznie przed siebie. Nie wiedziała, ile czasu trwała podróż. Całą drogę drżała, podtrzymywana przez elfa. Po pewnym czasie zatrzymali się w pobliżu jakiegoś zbiornika wodnego. Nieznajomy kazał jej zsiąść. Następnie sam stanął na ziemi i podszedł do jeziorka umyć spocone od trzymania kierownicy dłonie. Ruda kobieta patrzyła na niego z lękiem wymalowanym na twarzy. W końcu odwrócił się w jej stronę.

– Czyli to ty jesteś żoną Stawiusa, tak? – Jak na elfa mówił po ludzku wprost idealnie.

Pokiwała głową, nie spuszczając z niego oka.

– Ja mam na imię Afiryn – przedstawił się.

Więc tak brzmiało to imię – przypomniała sobie. Faktycznie nietypowe.

Zapanowała chwilowa cisza. Gdy elf przemył ręce, podszedł do niej. Cofnęła się.

– Nie bój się – powiedział i delikatnie położył jej dłoń na ramieniu. Potem spojrzał na brzuch, po raz kolejny osłaniany ręką, jakby mogło to w czymkolwiek pomóc. – Usiądź.

Spoczęła ostrożnie na trawie, podtrzymywana przez Afiryna. Oparła się o spory kamień. Czuła lekką bryzę zwilżającą jej twarz. Elf usiadł po turecku naprzeciwko niej.

– Odetchnij – nakazał łagodnym głosem. Kobieta zaczęła spokojnie oddychać. – Uspokój się, już dobrze. Nie denerwuj się.

– Co się stało? – spytała słabo.

– Spokojnie, już dobrze. – Wyciągnął obie ręce przed siebie. – Jestem drugim dowódcą klanu Slitter. Moja banda razem z hironami napadła na bazę Rycerzy z zamiarem zamordowania Stawiusa i Richarda. Jednak nam zbiegli. Postanowiliśmy również, że uprowadzimy kogoś z ich bliskich, żeby potem go wymienić za naszych kompanów wziętych niedawno do niewoli.

– Jestem porwana? Je-jestem jeńcem wojennym? – spytała roztrzęsiona. Zaatakowali nas, choć gwarantowali nam bezpieczeństwo, przemknęło jej przez myśl.

– Nic ci nie będzie – zapewnił miękkim głosem, patrząc jej w oczy i delikatnie łapiąc za rękę. – Faktycznie uprowadziliśmy cię, ale będziemy się z tobą obchodzić godnie.

– Na pewno? Bo ja… Mój syn… – zaczęła płakać, wciąż trzymając ręce na brzuchu.

– Spokojnie, Kinia, nie płacz. Nie denerwuj się – zaczął ją uspokajać. – Nic się nie stanie ani tobie, ani chłopcu. Zabiorę cię do swojego domu. Moja żona jest pielęgniarką, na pewno odpowiednio się tobą zajmie i pomoże przy porodzie, bo widzę, że termin już blisko.

Pokiwała głową, przecierając oczy. Oddychała głęboko. Afiryn delikatnie przeczesał jej włosy.

– Nie bój się. Jesteś bezpieczna.

 

Informacje dodatkowe

Waga 300 g
Wymiary 20,5 × 14,5 × 2 cm
Autor

Marcysia Koćwin

Język

polski

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Rok wydania

2024

Strony

270

Rodzaj publikacji

Ebook, Książka drukowana

Format pliku

EPUB, MOBI, PDF

EAN: 9788367737562

Opinie

Na razie nie ma opinii o produkcie.

Tylko zalogowani klienci, którzy kupili ten produkt mogą napisać opinię.

Może spodoba się również…